Te teksty to moje ostatnie poetyckie odkrycie, niezwykle emocjonalne, więc boję się, by nie uderzyć w zbyt patetyczne tony. Odkrycie dokonane przypadkiem – w Składzie kulturalnym w Poznaniu odbyła się przed tygodniem dyskusja o nowym pokoleniu literackim – gośćmi byli Małgorzata Lebda i Jakub Małecki.
Nie pamiętam takiego wzruszenia, gdy słuchałam tekstów czytanych przez innych autorów. Natalia Fiedorczuk-Cieśla powiedziała na jednym ze spotkań o „odbieraniu książki z brzucha” – doświadczyłam tego, co wydawało mi się równie dziwne jak użyta przez autorkę „Ulgi” metafora. Poezja Lebdy obudziła we mnie wspomnienia dorastania na wsi:
-
bliskość tego, co żywe i często przerażające
-
chłód i dystans w relacjach dzieci z dorosłymi, niekiedy siła przeradzająca się w przemoc
-
żywioły, tajemnica umierania, która jest na wyciągnięcie ręki – tej, którą można dotknąć ciało zmarłej osoby
-
ziemia, brud, pot, krew zabijanych zwierząt, odgłosy, jakie wydaje rój pszczół.
-
ojciec, centralna postać opowieści, niekiedy zabierający głos.
Matecznik w tytule tomu Lebdy ma więcej wspólnego z życiem pszczół niż z opisanym przez Mickiewicza centrum puszczy, gdzie toczy się życie idealnej społeczności. Matecznik to komórka, w której wychowuje się pszczelą matkę. Mikroprzestrzeń, w jakiej dorasta osoba mówiąca, wypełniona jest szczelnie przez zwierzęta, przyrodę i ojca – na nic innego nie ma tu miejsca. Dorastanie jest wtajemniczaniem w śmierć w jej różnych postaciach, niekiedy fascynującej kolorystki „ostrożnie rozdającej barwy”, innym razem „opowiedzianej na polach” przez ojca. To ona zamyka tom, przychodząc w ostatnim wierszu wiosną.
„poranek: praca we krwi”
wilgoć drąży modrzewiowe belki werandy
przez okno zimnego pokoju obserwuję ojca
nocą halny położył w sadzie stare grusze
z wysokości widać nieszczęścia całej wsi
zerwane dachy połamane słupy
wysokiego napięcia
ojciec przywołuje mnie podaje scyzoryk
i każe wyjąć sobie z nadgarstka czarnądrzazgę
musisz nauczyć się pracować we krwi mówi
ranę zalewamy pszczelim kitem na alkoholu
mamy od niego żółte cierpkie dłonie
„czerwiec: krew”
zastaję siostrę w kuchni z głową pochyloną nad zlewem
z nosa cieknie jej gęsta krew czerwona linia prowadzi
przez deski podłogi do wersalki odchylam jej czoło
ścierką przecieram usta
do sieni wchodzi ojciec z pokrwawionym zającem
bierze w dłonie twarz mojej siostry widzę jak lrew
zwierzęcia i krew mojej siostry mieszają się